Światło między oceanami 2016 • Filmy 2016 • pliki użytkownika mariusz904 przechowywane w serwisie Chomikuj.pl Wykorzystujemy pliki cookies i podobne technologie w celu usprawnienia korzystania z serwisu Chomikuj.pl oraz wyświetlenia reklam dopasowanych do Twoich potrzeb.
Zrobić przyzwoitą ekranizacje dobrej książki to żadna sztuka. Jeśli jednak filmowcy decydują się zmierzyć z dziełem takim jak powieść Margot L. Stedman, stworzenie strawnego filmu staje się prawdziwym wyzwaniem. Jestem przeciwna szufladkom typu „literatura kobieca”, ale tym razem czuję, że ta kategoria została stworzona dla takich właśnie książek. Sentymentalnych, ckliwych i mdłych. Żaden mężczyzna nie miałby ochoty tego czytać. A i u kobiet mogą się pojawić mdłości i ból głowy. Literackie dno Powieść Światło między oceanami jest fatalnie napisana i rozwlekła. Zupełnie jakby autorka postawiła sobie za cel określoną ilość stron, a nie jakość opowieści. Lista zarzutów jest znacznie dłuższa. Masa powtórzeń. Obszerne, niczego niewnoszące opisy. Ucinanie ciekawych wątków, a pisanie o tym, co jest dla historii nieznaczące. Czytanie tej powieści było dla mnie męką. Zrobiłam to tylko z obowiązku, na potrzeby tego artykułu. Natomiast do kina szłam zrelaksowana i spokojna, bo towarzyszyła mi pewność, że film nie może być od powieści gorszy. To po prostu niewykonalne. I nie pomyliłam się, bo ekranizacja – choć twórcy nie wprowadzili do historii jakichś rewolucyjnych zmian – została tak skomponowana, że trafiło do niej wszystko to, co trzeba (czyli jakieś trzydzieści procent tej przeciąganej w nieskończoność w literackim pierwowzorze historii), a cała reszta została słusznie pominięta i niech pozostanie milczeniem. Ale od początku. Książkę M. L. Stedman otwiera epilog. Identyczna scena pojawia się ponownie mniej więcej w jednej trzeciej powieści. Ów wstęp to moment, w którym do brzegów zamieszkałej przez dwoje ludzi wyspy Janus przybija łódka z martwym mężczyzną i żywym niemowlęciem na pokładzie. Wydarzenie to urasta do rangi biblijnego symbolu. Oto bowiem Bóg zsyła samotnym ludziom upragnione dziecko. Książkowy epilog jest asekuracyjnym zabiegiem, podejrzewam, że gdyby nie on i rozbudzona za jego sprawą ciekawość, większość czytelników odłożyłaby tę marną lekturę już po kilku rozdziałach. Przenosimy się kilka lat wstecz. Jest 1918 rok, właśnie skończyła się wojna. Mężczyzna, który powrócił z frontu, postanawia przyjąć posadę latarnika na niezamieszkałej wyspie u wybrzeży Australii. Poznaje kobietę, zakochuje się, zakładają rodzinę. Spodziewają się dziecka. Pierwszego, drugiego, trzeciego. Każda ciąża kończy się poronieniem… Zanim jednak do tego dojdzie, musimy przebrnąć przez dziesiątki stron opowieści o marynarzach, żołnierzach, epizodycznych postaciach, których barokowe portrety – zupełnie niepotrzebnie – kreśli autorka. Retrospekcje, wewnętrzne monologi, banalne dialogi o niczym. Gdyby nie to, że kocham i szanuję książki, ten konkretny tom wylądowałby za oknem. Filmowe odbicie się od dna Twórcy filmu zrezygnowali z epilogu i retrospekcji na rzecz linearnej narracji i chronologicznego przedstawienia wydarzeń. W wersji filmowej opowieść została mocno okrojona z wątpliwej jakości ozdobników, co wyszło jej tylko na dobre. Można powiedzieć, że film jest tylko wycinkiem książkowej historii. Jej sercem. I dzięki temu jest nadspodziewanie dobry. Świetna obsada, bardzo dobre aktorstwo i zdjęcia (Adam Arkapaw), a przede wszystkim wizja. Bo wykreowana przez australijską pisarkę opowieść została maksymalnie uproszczona i ukazana na ekranie w sposób realistyczny i wyważony. Oczywiście sama historia jest dość poruszająca, więc i w filmie nie obeszło się bez wzruszeń, ale nie jest to tani sentymentalizm jak w książce. Przeciwnie. Odnoszę wrażenie, że ekranizacja jest wręcz surowa. Może to kwestia perspektywy i kontekstu. W zestawieniu z powieścią Stedman wszystko będzie się wydawać skromne i mniej melodramatyczne. Ale chyba rzeczywiście można mówić o pewnej ascetyczności filmu w reżyserii Dereka Cianfrance’a. W tej prostocie tkwi jego siła. Wszystko, co w książce zbędne i męczące, zostało odcięte. Poboczne wątki ograniczone do minimum. Zostało to, co naprawdę w tej historii istotne. Opowieść o ludzkim dramacie. Dynamicznie zmieniające się relacje kilku osób, które początkowo kierują się egoizmem, by w finale zrozumieć, że liczy się dobro dziecka. Żywioły Światło między oceanami to film o stracie i o tym, co dzieje się z człowiekiem po stracie. A konkretnie stracie dziecka. Lucy/Grace – dziewczynka o dwóch imionach i dwóch tożsamościach, dziecko, które ma dwa domy i czworo rodziców. Podwójnie wyczekiwane, podwójnie kochane, ale rozdzierane na pół. Bo prawda i prawo stają się ważniejsze niż ludzkie uczucia. Isabel (Alicia Vikander) to kobieta, która zawłaszcza cudze dziecko, ale nie czuje się z tego powodu winna, bo kocha dziewczynkę, której dała na imię Lucy, otacza ją opieką i troską. Jest dobrą matką, a jednocześnie sama ma w sobie coś z dużego dziecka. Dziecięca prostota i naiwność, wiara w przeznaczenie, radość z drobiazgów… Jej mąż, Tom (Michael Fassbender), wiele przeżył. Nie opuszczają go demony wojny, ale stara się żyć normalnie i wykonywać rzetelnie zawód latarnika, bo od tego niepozornego światła zależy ludzkie życie. Ocean nie jest bezpiecznym miejscem. Kiedy wyłania się z niego mała wiosłowa łódka, mężczyzna przystaje – choć niechętnie – na nalegania żony, by nikomu nie wyjawiać prawdy o pochodzeniu dziecka. Jeszcze kilka tygodni wcześniej Isabel była w ciąży, o czym pisała w listach do rodziny. Urodzone przedwcześnie dziecko przyszło na świat martwe. Płacz noworodka odbijający się echem od skał, który Isabel słyszy, klęcząc nad grobami swoich dzieci, okazuje się prawdziwy. To nie halucynacje, nie złudzenie. Ma zostać matką. Zaopiekować się niemowlęciem zesłanym jej przez Boga i żywioły. Kiedy po latach staje twarzą w twarz z załamaną kobietą, która straciła na morzu męża i nowo narodzone dziecko, jest zdecydowana zachować sekret i bronić rodzinnego szczęścia, na którym w tym momencie powstała wielka rysa. Tom okazuje się być tym silnym i słabym zarazem. Nie może patrzeć na cierpienie biologicznej matki dziecka, Hannah (Rachel Weisz). Przyczynia się do odebrania dziecka dotychczasowym opiekunom i powrotu do prawdziwej rodziny. Mężczyzna robi to półświadomie. Z jednej strony nie chce rozpadu swojej rodziny, tej namiastki szczęścia i normalności, którą przez lata wspólnie budowali. Z drugiej strony sekret mu ciąży. Nie umie żyć z ukrytym głęboko piętnem kłamcy, oszusta, człowieka, przez którego ktoś niewinny cierpi. W pewnym sensie oddanie dziecka jest pokutą. Za grzechy dawne i te niedawne. Za szczęście, które się nie należało, bo było równoznaczne z nieszczęściem kogoś innego. Kiedy wychowywana na wyspie dziewczynka trafia do domu biologicznej matki, nie rozumie, co się dzieje. Ma zaledwie cztery lata. Zna jedną matkę, Isabel, dlatego karze Hannah, obcą kobietę, z którą mieszka, za swoją tęsknotę i ból. W tej historii nie ma wygranych i przegranych. Wszyscy cierpią po równo. Analogiczne dylematy przeżywali bohaterowie wielu filmów o podobnej tematyce, jak chociażby Głębia oceanu z Michelle Pfeiffer i Dwie matki z Jessicą Lange, więc nie jest to żadne novum, ale w Świetle między oceanami nieco inaczej rozłożono akcenty. Bo jest to głównie dramat dwojga ludzi, Isabel i Toma, którzy choć bardzo się kochają i mają bronić wspólnego sekretu, zaczynają mieć tajemnice przed sobą nawzajem. Miłość, lojalność, egoizm, zaufanie… Fatum, które ciąży nad małą, porzuconą na oceanie wysepką. Dar, który okazał się przekleństwem. Animus i Anima Wyspa Janus zawdzięcza swoją nazwę antycznemu bóstwu o tym samym imieniu. Janus ma dwie, patrzące w przeciwne strony twarze. Dwie męskie twarze, ale nietrudno o skojarzenie z postacią Animy i Animusa oraz platońskim mitem o dwóch połówkach. To piękny symbol relacji Toma i Isabel. Para, którą połączył los. Para, która się kocha i jest jednością. Ale w pewnym momencie różnice między pierwiastkami męskim i żeńskim zaczynają coraz silniej się zarysowywać. Pojawiają się sprzeczne pragnienia. Małżonkowie nie patrzą już w jednym kierunku, zwracają twarze w przeciwne strony. Isabel chce czegoś innego niż Tom. Pełnia rozpada się na dwie połówki, które ponownie muszą szukać drogi do połączenia się w jedność. Prosta historia Wspomniana surowość przejawia się w treści filmu oraz w warstwie formalnej. Aktorstwo jest oszczędne, ale wymowne. Niewiele tu muzyki, dźwięki, które oplatają tę historię, to huk fal, stukanie obcasów o drewniane podłogi, proste melodie wygrywane na pianinie. Surowe jest też miejsce, w którym mieszka troje głównych bohaterów. Odcięta od świata nieprzyjazna, posępna wyspa. Jałowa ziemia, na której z wielkim trudem można cokolwiek uprawiać. Skromne życie w izolacji. I sama filmowa historia. Wielki ludzki dramat, w którym jednak nie ma nieokiełznanej histerii. Filmowe Światło między oceanami było dla mnie świetną odtrutką na całą tę powieściową łzawość, ale także na coraz częściej obecne w kinie tanie efekciarstwo. Tego mi była trzeba. Czegoś prostego, naturalnego, nieprzekombinowanego. W filmie nie ma wielkiego hollywoodzkiego happy endu. Cała opowieść jest bardzo autentyczna. Patosu jest w niej akurat tyle, ile w prawdziwym życiu. Szkoda mi tych długich godzin, które na przestrzeni trzech dni poświęciłam na zapoznanie się z twórczością Stedman. Nie żałuję za to ani minuty spędzonej w kinie. Gdybym nie czytała powieści, pewnie oceniłabym film na siedem, ale że czytałam, daję dodatkową gwiazdkę. Trzeba docenić to, że twórcom ekranizacji udało się wyłuskać piękną opowieść z książkowej ramoty autorstwa Stedman. Plus za odwagę czerpania z tak niewdzięcznego materiału wyjściowego, plusy za umiar i smak – których pisarce niestety zabrakło. korekta: Kornelia Farynowska
Historia przedstawiona w książce ,,Światło między oceanami” pokazuje, że każdy nasz czyn niesie ze sobą szereg konsekwencji mających wpływ nie tylko na nas i najbliższe nam osoby ale też na ludzi z pozoru nieznajomych, niemających z nami żadnej styczności. Zmusza do refleksji, jednocześnie wywołuje cały wachlarz W pięknych okolicznościach przyrody, z oceanicznym pejzażem podkreślającym bezkres tajemnic i marzeń toczy się melodramat mający w sobie wiele z tragedii antycznej. Poetycki tytuł „Światło między oceanami” kryje historię poruszającą, ale w ekranowym przekazie szlachetnie nudną. Derek Cianfranco („Blue Valentine”) sięgnął po bestseller M. L. Stedmana, obsadził gwiazdy i w surowych plenerach Nowej Zelandii umieścił Toma (Michel Fassbender), weterana I wojny, który szukając ukojenia podejmuje pracę latarnika. Kiedy pozna Isabel (Alicia Vikander) jego życie nabierze sensu. Listy, westchnienia, spacery, romantyczne klimaty budowane z przesadną starannością poprzedzą ślub. Szczęście kwitnie, tylko nadzieja na doczekanie się potomka wciąż się nie spełnia. I oto zdarzy się coś niewyobrażalnego. Tom wypatrzy dryfującą łódź, a w niej nieżywego mężczyznę i niemowlę. Za namową żony decyduje się zatrzymać maleńką dziewczynkę. Ale jak cieszyć się dzieckiem, gdy okaże się, że jest matka (Rachel Weisz), która nie ustaje w poszukiwaniu męża i córeczki. Melodramat z gwiazdami - Alicią Vicander, Rachel Weisz, Michelem FassbenderemReżyser gra na najczulszych strunach uczuć, stawia bohaterów przed dramatycznymi wyborami, sprawdza siłę ludzkiego sumienia i serca. Robi to jednak bez niezbędnego dystansu do sytuacji i postaci, jakby wyłącznie z przekonaniem, że taki scenariusz musi zrobić wrażenie. (130 min). Światło między oceanami < > Ruchomy chaos. Ruchomy chaos. Film przygodowy Osiemnastoletni Todd Hewitt mieszka na odległej planecie w osadzie, gdzie nie ma kobiet 9 Trio aktorskie z Fassbingerem na czele spisuje się świetnie, a co więcej gra bez melodramatycznego zadęcia jakie przy tego typu fabule mogłoby zdominować emocje. Bardzo dobry kawałek kina i to nie tylko babskiego. 20 grudnia 2017 Zobacz pełną recenzjęPełna recenzja 8 Gwiazdami ekranizacji powieści M. L. Stedmana w reżyserii Dereka Cianfrance'a jest duet Michael Fassbender i Alicia Vikander. Dzięki ich kreacjom Światło między oceanami nabiera wyrazu i przeistacza nieco melodramatyczną fabułę w pełną emocji historię. 18 listopada 2016 Zobacz pełną recenzjęPełna recenzja 7 Bardzo ciekawa, wciągająca oraz zaskakująca opowieść. Potrafi nas urzec swoją prostotą, urokiem oraz niewymuszonym klimatem. Niestety historia nie ustrzegła się kilku klisz oraz zbyt powściągliwego stylu narracji, który ukazuje nam cały film na jednym poziomie. 10 grudnia 2016 Zobacz pełną recenzjęPełna recenzja Na całą trójkę patrzy się z przyjemnością, podobnie jak na nadmorskie krajobrazy i stylowe kostiumy. Cianfrance nakręcił klasyczny dramat z epoki, gdzie wszyscy chodzą w jasnych kolorach i nikt się nie brudzi. 5 lipca 2017 Zobacz pełną recenzjęPełna recenzja 6 Pomimo całej emocjonalności, nie uderza w widza tak mocno, jak uderzyć powinien. Ale to wciąż bardzo ładny melodramat, który nie pretenduje ani przez moment do bycia czymś więcej niż normalnym ładnym melodramatem. 30 stycznia 2017 Zobacz pełną recenzjęPełna recenzja 5 Zamiast mokrych od łez policzków, wyjściu z kinowej sali towarzyszyły mi tylko głośne westchnięcia, wyrażające moją dezaprobatę i smutek nad tym, że film w którym pokładałem tak olbrzymie nadzieje, okazał się tylko przyzwoitym, a raczej bardzo średnim, pozbawionym odpowiedniego dystansu widowiskiem. 6 lutego 2017 Zobacz pełną recenzjęPełna recenzja 4 ?
Światło między oceanami – dramat filmowy z 2016 roku w reżyserii Dereka Cianfrance’a, na podstawie powieści australijskiej pisarki M.L. Stedman.
Światło między oceanami błyszczy delikatnie, ale szybko gaśnie przez artystyczny zamysł podniosłej atmosfery. Zmarnowany potencjał zatonął w pięknych kadrach i banalnej historii. 4 Blask latarni wskazuje drogę. Jest przewodnikiem po trudnych wodach i nadzieją na rychły powrót na ląd. Tym razem jednak latarnik nie podołał swojej pracy, światło zgasło, a Derek Cianfrance stworzył przewidywalny melodramat, owiany mrokiem nudy i banalnych rozwiązań. Światło między oceanami to długie ekspozycje, nachalne zbliżenia i celebracja krajobrazów natury. Światło między oceanami (2016) - Alicia Vikander, Michael Fassbender (I) Od samego początku wiemy, że Tom Sherbourne (Michael Fassbender) jest zamkniętym w sobie mężczyzną z bolesną tajemnicą przeszłości. Udział w działaniach wojennych na dobre zabrał mu radość życia, która teraz ogranicza się do prostych obowiązków. Idealny kandydat na latarnika. Przybysz znikąd zachwyca młodziutką Isabelę (Alicia Vikander), która pragnie wprowadzić nieco światła do jego świata. Bohaterowie zakochują się w sobie, a z ekranu rozbrzmiewają słowa listów odczytywanych przy zachodzie słońca. Dobrze skonstruowaną sielankę musi przerwać burza, a wizualne przedstawienie czarnych chmur, które zawisły nad beztroskim życiem kochanków, uderza sztucznością i banalnością ilustracji. Zresztą to zdjęcia natury i oceanu stanowią największy atut opowieści, są przerywnikiem w fabule, kontemplacją piękna i intrygującym ozdobnikiem. Niestety film Cianfrance'a wydaje się artystyczną kalkulacją. Wysublimowane kadry i wyjątkowe dopieszczenie aktorskich twarzy nie potrafią zaangażować w dramat bohaterów. Tom i Isabel do pełni szczęścia potrzebują tylko potomka. Niestety dwie ciąże kończą się niepomyślnym rozwiązaniem, stąd pojawienie się u brzegów wyspy łódki z niemowlakiem, zdaje się być zrządzeniem losy. Mała Lucy (cudowna Florence Clery!) zyskuje nową rodzinę, która z czasem będzie musiała stawić sobie pytania o rolę rodzica, siłę matczynej miłości oraz zasadność życia w kłamstwie. Dziecko ma biologiczną matkę, która nigdy nie straciła nadziei na odzyskanie córki. Ich losy znajdują się w rękach państwa Sherbourne. Światło między oceanami (2016) - Michael Fassbender (I), Alicia Vikander Światło między oceanami miało w sobie potencjał, choćby w aktorskim składzie, ale scenariuszowe mielizny nie pozwalają im rozwinąć skrzydeł. Fassbender bierze na swe barki krzyż i ze smutnymi oczami zamglonymi łzami nosi cierpienia tego małego świata. Podczas gdy Vikander balansuje na granicy słodkiej naiwności i głupoty. Prostoduszna Isabel jest niezwykle dziewczęca, ale jej działania ocierają się o absurd efektownej inscenizacji (choćby podczas przedzierania się w burzy z domu do latarni). Cała nadzieja tkwiła w fenomenalnej od dłuższego czasu Rachel Weisz, która przybiera tutaj maskę wspaniałomyślnej i wyrozumiałej pani z miasta. Jednak bohaterowie zasadzają się na kilku wyrazistych cechach, stają się przez to papierowi i trudno wczuć się w ich dramat. Reżyser Blue Valentine nieumiejętnie buduje nastrój. Muzyka Alexandra Desplata nie czaruje. Czasami aż prosi się, aby użyć jej więcej, podbić atmosferę. Często zapada cisza i o ile można to uznać za stosowne zagranie, w tym przypadku zupełnie się nie sprawdza. Nagłe zawieszenie dźwięku powinno wzbudzać niepokój, zastanowienie, irytację, a u Cianfrance'a nic się nie wydarza. Słowa zyskują nachalne wizualne dopełnienie, a niektóre ujęcia wydają się zbędne. Światło między oceanami błyszczy delikatnie, ale szybko gaśnie przez artystyczny zamysł podniosłej atmosfery. Zmarnowany potencjał zatonął w pięknych kadrach i banalnej historii.
Światło między oceanami – Czechosłowackie filmy z 1902 roku w reżyserii Ileana Kailem. Przychody brutto: 318 506 451 $ Język: bira Scenografia: Kenyah Tyrick Muzyka: Julietta Thu Scenariusz: Leeroy Charisse Kostiumy: Koby Lazar Zdjęcia: Calandra Mithush Budżet: 588 971 111 $ Kraj produkcji: Ghana Rok produkcji: 4 wrzesień 1902
Esperal to potoczna nazwa disulfiramu – środka stosowanego w leczeniu choroby alkoholowej. Preparat ma postać wszywki, którą powinien zakładać doświadczony lekarz, po uprzednim wyeliminowaniu ewentualnych przeciwwskazań. Należy także pamiętać, że działanie leku zależy od indywidualnych predyspozycji organizmu – jednym pomaga, inni nie odczuwają praktycznie żadnych zmian w walce z problemem alkoholowym. Jak działa esperal? Esperal,… Czytaj dalej Esperal. Działanie i skutki uboczne stosowania wszywki
Bohaterowie biorą ślub i rozpoczynają wspólne życie na wyspie. W dalszej części ekranizacji bezproblemowe życie szczęśliwego małżeństwa diametralnie się zmienia. Izabel dwukrotnie traci dziecko, wpada w depresję, lecz nie na długo. Ich codzienność odmienia się z dniem, w którym nieopodal wyspy odnajdują dryfującą na
Małe, malutkie kłamstewko. Kto nie ma go na swoim sumieniu, niech podniesie rękę. Każdego dnia cała ich masa przewija się w rozmowach świata. Tak bardzo w nas wsiąkły, że nie spodziewam się lasu rąk. Raz na jakiś czas – a tak było w przypadku Toma i Izabel – niewinne kłamstewko puszczone w obieg nabiera prędkości i rozmiarów powodując tak ogromne zniszczenia, że pozostaje tylko zbierać zwłoki. Światło między oceanami to dramat w reżyserii Derka Cianfrance’a, oparty na powieści Stedman. Opowiada on losy bezdzietnego małżeństwa, które znajduje niemowlę w łódce wyrzuconej przez morze na brzeg. Czy Tom stanie na wysokości zadania? Czy miłość zdoła pokonać nienawiść? Światło między oceanami to nie jest film, który oglądają masy. To film, przy którym siedzisz w nieomal pustej sali i nie możesz pojąć, czemu inni idą na Gwiezdne Wojny (sorry Jacek). To film po którym rozglądasz się dookoła i zauważasz, że nie tylko ty jesteś rozmazana. I mimo wszystko, mówi o męskości znacznie więcej, niż film akcji. 1uVJvH8.
  • 7mpwsegfpa.pages.dev/397
  • 7mpwsegfpa.pages.dev/19
  • 7mpwsegfpa.pages.dev/237
  • 7mpwsegfpa.pages.dev/300
  • 7mpwsegfpa.pages.dev/350
  • 7mpwsegfpa.pages.dev/233
  • 7mpwsegfpa.pages.dev/126
  • 7mpwsegfpa.pages.dev/124
  • 7mpwsegfpa.pages.dev/35
  • światło między oceanami cały film